"Dlaczego dom rodzinny widać choć go nie ma"

Dziesięcioletnia autorka wspomnień

Dlaczego dom rodzinny widać choć go nie ma
i lampę co zgaszona trzydzieści lat temu
i psa co szczekał groźnie a chciał nas powitać
wciąż rzeczywiste to co niemożliwe

Wszystko co dawne Jan Twardowski


Moje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa, które spędziłam w Czeladzi, to kąpiel w Brynicy (wbrew zakazowi Rodziców). Ledwo weszłam do wody - wdepnęłam na potłuczone dno butelki, które omal nie odcięło mi pięty. Najadłam się strachu! Sporo wysiłku kosztowało mnie wdrapanie się na wał i pokonanie skwerku na jednej nodze. Potem jeszcze ulica i wreszcie Apteka państwa magistrów Czernickich, przy Milowickiej 83, gdzie otrzymałam fachową pomoc.

W pobliżu naszego domu było przedszkole, do którego chodziłam. Dyrektor i wychowawczyni - Pani Pela (nazwiska, niestety, nie pamiętam), powierzyła mi kiedyś odpowiedzialną rolę w przedstawieniu, z którym wystąpiliśmy na kopalni "Saturn" przed bardzo ważnymi osobistościami. Byłam najmniejszym krasnoludkiem i prowadziłam cały sznur krasnali, podskakując w rytm skocznej melodii. Pamiętam huczne brawa na zakończenie występu i to, że nagle znalazłam się na rękach Ważnej Persony z pierwszego rzędu, ponad głowami wszystkich, a ten Pan grzmiał tubalnym głosem: - To jest nasza ludowa przyszłość!

Takie to były czasy... Na pierwszym piętrze Milowickiej 83 mieszkał Pan Poseł Misiaszek. To też była Ważna Persona! Ilekroć spotykałam Pana Posła, częstował mnie cukierkami.

Najwyraźniejsze wspomnienie ze szkoły podstawowej (tzw. "czwórki" imienia Elizy Orzeszkowej), to wizyta Pani Dyrektor Heleny Szczerbowej zaraz na początku pierwszej klasy. Pani Dyrektor rozmawiała z nami, sprawdzała naszą wiedzę, a kiedy przeczytałam płynnie jedną z ostatnich czytanek elementarza i popisałam się znajomością tabliczki mnożenia, przeniosła mnie od razu do drugiej klasy, której wychowawczynią była Pani Genowefa Rożak. W ten sposób siedmioklasową wówczas podstawówkę ukończyłam mając trzynaście lat.

Babcia Janina Herszkiewicz z domu Czapska Dziadzio Józef Herszkiewicz

Skąd się znaleźli w Czeladzi moi Dziadkowie, tego nie pamiętam. Babcia, Janina Herszkiewicz z domu Czapska, urodziła się 10 stycznia 1894 roku w Warszawie. Dziadzio, Józef Herszkiewicz, urodził się w Radomsku 19 sierpnia 1891 roku. Uczył się fachu magistra farmacji w Warszawie, a spotkanie z Babcią zaowocowało ich dalszym wspólnym i szczęśliwym życiem. Zachowały się dwa świadectwa warszawskiej edukacji Dziadka.

Babcia i Dziadzio w Składzie Aptecznym

W czasach, których już nie pamiętam, Dziadzio prowadził aptekę w Rynku, a potem drogerię i skład apteczny przy Milowickiej, chyba 75? Lubiłam tam chodzić z Dziadkami. Siadałam na ladzie i wybijałam piętami rytmy, grając niczym na wielkim bębnie. Słoje z apteki dziadków stoją do dziś na moim parapecie kuchennym w Warszawie, tyle tylko, że są w nich przyprawy a nie sole trzeźwiące...

Mieszkaliśmy na drugim piętrze kamienicy z czerwonej cegły przy Milowickiej 83. Były to obszerne trzy pokoje i ogromna kuchnia, duża łazienka, osobna toaleta, strych i długi przedpokój, w którym z łatwością mieściła się pełna cudownych książek szafa biblioteczna, wielkie lustro i wieszak dla gości.

W kuchni pod oknem stało olbrzymie, ciężkie biurko Dziadka, przy którym odrabiałam lekcje, siedząc w wygodnym, skórzanym fotelu. W tym czasie Dziadzio leżał na kozetce, czytając książki i gazety, a Babcia krzątała się po kuchni.

Na parterze kamienicy mieściła się wspomniana już przeze mnie apteka państwa Czernickich, z którymi w sobotnie lub niedzielne wieczory Dziadkowie spotykali się na "kolacyjkach". Ja także byłam często zapraszana i czułam się wyróżniona, że siedzę przy stole z dorosłymi. Obowiązkowo słuchaliśmy kolejnego odcinka radiowych "Matysiaków", a potem była pyszna kolacja, herbatka z cytryną i kilka partyjek remika lub gra w domino.

Moja Mama była aktorką w Teatrze Dzieci Zagłębia w Będzinie. Występowała głównie w bajkach, ale grała też, np. w "Śnie nocy letniej" Szekspira. Był to na owe czasy teatr bardzo nowoczesny, czy wrę cz eksperymentalny. Aktorzy w czarnych trykotach na oczach widzów prowadzili lalki, użyczając im swoich głosów. Dekoracje były bardzo oszczędne i symboliczne, pozwalające na pracę wyobraźni młodej widowni. Dzięki awangardowym pomysłom dyrektor Jan Dorman i jego spektakle przeszli do historii europejskich teatrów dla dzieci. Kolegą teatralnym Mamy był wówczas młodziutki Janusz Gajos... Pamiętam, jakim przeżyciem była dla mnie telewizyjna transmisja "Krawca Niteczki", z moją Mamą w roli głównej.

Wanda Kuśmierska - Mama na próbie w Teatrze Dzieci Zagłębia w Będzinie

Na co dzień praca w objazdowym teatrze była bardzo wyczerpująca. Aktorzy dojeżdżali do swoich małych widzów samochodami ciężarowymi krytymi plandeką w chłodzie i często o głodzie, stłoczeni między dekoracjami i lalkami.

Tato mój także wiódł los "cygana". Pracował wprawdzie jako teletechnik "Energomontażu" w Katowicach, ale każdą wolną chwilę spędzał na próbach radiowej "Czelodki", z którą występowali nie tylko w radiu, ale również dla normalnej widowni. Dawali koncerty w całym kraju, a także zagranicą.

Józef Kuśmierski - Tato podczas próby Czelodki

Tatuś obdarzony był pięknym bohaterskim tenorem i śpiewał arie włoskie, które udało mu się nagrać w katowickim radiu. To nagranie jest dla mnie najcenniejszą pamiątką jaka mi po Nim została.

Kiedyś życie rodzinne płynęło wolniej, ale za to było bardziej różnorodne. W jednym domu mieszkały niemowlęta, nastolatki, dorośli i staruszkowie. Wszyscy od wszystkich mogli się czegoś uczyć. Miałam sześć lat, kiedy urodził się mój jedyny brat. Rodzice szli do pracy, ale nigdy nie zostawaliśmy sami, bo zawsze byli przy nas dziadkowie. Dorastanie w rodzinie wielopokoleniowej nauczyło mnie budowania trwałych i bliskich więzi z osobami w różnym wieku i o różnych charakterach.

Moja Babcia była utalentowana plastycznie. Potrafiła zrobić coś z niczego. Zbierała moje zniszczone, zielone plastikowe okładki na zeszyty i książki, cięła je potem w paski, nacinała na całej długości, miejsce koło miejsca, na drobne igiełki. Potem pracowicie nawijała na dłuższe i krótsze druty, aż powstała na Boże Narodzenie półtorametrowa choinka, zupełnie jak żywa... Ze zwykłych kapsli na mleko powstawały długie, srebrne łańcuchy. A krasnoludki?.. Każdy był inny. Byli też górale i tancerki, kominiarze i kolorowe lampiony. Śpiewając na dwa głosy, robiłyśmy z Babcią ilustracje do moich ulubionych bajek. Babcia szyła mi także przepiękne kostiumy, w których potem występowałam w szkolnych przedstawieniach.

W Szkole Podstawowej nr 4 imienia Elizy Orzeszkowej nie było czasu na nudę. Należałam do chóru, pielęgnowałam nasz śliczny, szkolny ogródek pod okiem nauczycielki biologii - Pani Janiny Wieczorek. Prowadziłam także szkolny sklepik i nabywając towary, targowałam się zawzięcie o rabat na słodkie bułki w pobliskiej piekarni.

Po szkole łowiliśmy pijawki w Brynicy, a czasem kąpaliśmy się w jej mulistej wodzie, wbrew rodzicielskim zakazom. Wały, które ciągnęły się wzdłuż rzeki były torem saneczkowym w zimie i terenem rekreacyjnym w lecie. Wzdłuż wałów rosły topole, na które tyle lat spoglądałam z okien kuchni czeladzkiego domu. Każdy ma swoją Dolinę Issy... Także ja wracam wspomnieniami do rodzinnego domu w Czeladzi, kiedy w dowolnym miejscu na ziemi spaceruję aleją strzelistych topoli...

Ilona Kuśmierska

Ilona Kuśmierska w okresie pracy w Teatrze Komedia w Warszawie

© Ilona Kuśmierska 2011